W Pruszkowie czekałyśmy na dalszą drogę. Byłyśmy bez żadnych środków do życia. Matka miała w skórzanej teczce woreczek z mąką, kostki cukru, suchary, łyżkę i nóż. Zbliżała się jesień, a my nie miałyśmy ciepłego okrycia.
Po kilku dniach podstawiono pociąg składający się z towarowych wagonów i załadowano nas do nich. Zamknięto drzwi. Ruszyłyśmy w nieznane. Na kolejnych postojach wypuszczano nas z wagonów. Wszyscy załatwiali się w pobliżu. Niemcy śmiali się i fotografowali nas. Podczas dalszej podróży ktoś otworzył drzwi. Kiedy mijaliśmy osady, zasypywał nas grad owoców. Pamiętam, że byłam bardzo głodna, a zupełnie nie było co jeść.