Niemcy zgrupowali nas za parkanem, gdzie stały duże budynki, chyba hale fabryczne. Było w nich pełno ludzi. Na całej podłodze leżały rozłożone koce lub części garderoby. Dla nas miejsca zabrakło. Zresztą nie tylko dla nas. Tę noc spędziłyśmy pod gołym niebem. Zrobiłyśmy z piachu wzgórek pod głowę i na kocu, drugim przykrywając się, przetrwałyśmy do rana. Dobrze, że noc była ciepła i było nas cztery. Jedna grzała drugą. Na drugi dzień część ludzi wywieziono i znalazło się dla nas miejsce w hali. W południe rozwożono na wózku zupę, kto miał siłę i dopchał się do niego, ten jadł. Codziennie odchodziły transporty z ludźmi. Trzeciego dnia i na nas nadeszła kolej. Dochodziły pogłoski, że rozdzielają rodziny. Matka podzieliła całą naszą żywność, dając każdej osobne zawiniątko. Na szyi zawiesiła nam płócienne woreczki z personaliami. Kiedy ustawione w szeregi dochodziłyśmy do Niemca, który jednym ruchem lub słowem decydował o rozłące, matka gwałtowanie zgarnęła nas do siebie. Nie znając niemieckiego, nagle zwracając się do Niemca powiedziała błagalnie: "Meine Tochter". Pchnął nas wszystkie w jedną stronę. Byłyśmy uratowane. Wsadzili nas do wagonów towarowych, nie wiem, po ile osób, ale wszyscy staliśmy ściśnięci. Zadrutowali wejście i pociąg ruszył.